Kochani Czytelnicy – zaczynamy WAKACJE!!! Dlatego – wpis przedwyjazdowy, choć aktualny nie tylko latem!
UWAGA – dziś o kleszczowyciągaczkach! Napiszę tylko o 3 urządzeniach. Dlaczego? Bo je testowałam i uważam, że są dobre. I nie są drogie. I nie, nikt mi za to nie zapłacił. 😉
Podzieliłam je na trzy miejsca, ale podział jest subiektywny i każde z tych urządzeń jest ok, jeśli dobrze Wam się nim pracuje. Serio. Najważniejsze to szybkie wyjęcie pasożyta. Jak najszybsze. Bo to może ocalić zdrowie.
3 miejsce w moim osobistym rankingu zajmuje LASSO. Urządzonko z wyglądu przypomina długopis. Aby wyjąć kleszcza trzeba nacisnąć przycisk na końcu luzując linkę (umieszczona w miejscu, w którym tradycyjny długopis ma element piszący). Linkę nakładamy na kleszcza jak lasso. Puszczamy przycisk, dzięki czemu wokół pasożyta zaciska się pętla. I … zdecydowanym ruchem wyrywamy pasożyta.
Plus – nadaje się dla ludzi i zwierząt, forma długopisu pomaga w odnalezieniu go w torebce czy plecaku. I duży plus – idealne do stosowania w trudnodostępnych miejscach! To naprawdę duża zaleta, bo np. z pępka dziecięcego kleszczkartą pasożyta nie wydostaniecie. Minus – trzeba się przyzwyczaić do jego używania i dość trudno (dla mnie!) usuwa się nim larwy kleszczy.
2 miejsce w moim osobistym rankingu zajmuje KLESZCZOŁAPKA. Jest to małe urządzenie, którego producent zaleca umieszczenie pod wbitym kleszczem i wyrwanie pasożyta ruchem obrotowym. W opakowaniu zwykle są dwie sztuki – mniejsza – fajnie sprawdza się do wyciągania form młodocianych, oraz większa – do podważania dorosłych i napitych kleszczy.
Plus – łatwa obsługa, nadają się super nie tylko dla ludzi ale i dla futrzaków. Minus? Łatwo je zgubić i ten ruch obrotowy… Ale – można je też używać jak łom i podważać kleszcza. Osobiście zalecam takie użycie.
1 miejsce od lat zajmuje KARTA zwana kleszczkartą. Wygląda jak karta kredytowa i … możemy ją zrobić samodzielnie! Jednak ta kupiona ma przewagę nad samodzielnie zrobionym urządzeniem – otóż producent pomyślał i wyposażył kleszczkartę w lupę. Teraz łatwiej dostrzec czy to, co mamy na łydce to kleszcz czy może jednak zwykły strupek. Kleszczkarta ma dwa miejsca do usuwania kleszczy – nacięcia w rogach – większe i mniejsze. Zastosowanie mają analogiczne do kleszczołapek – duże wcięcie do większych, a małe – do młodocianych/mniejszych pasożytów. Jak użyć? Podkładamy wycięcie pod brzuszek żerującego kleszcza i płynnym ruchem przesuwamy dalej. Krwiopijca zostaje na karcie i po sprawie.
Plus – lupa, forma karty mieszczącej się w portfelu, łatwość użycia. Minus – futrzaki gorzej znoszą używanie karty, ponieważ potrafi szarpnąć za sierść i kiepsko obsługuje np dziecięce pępki.
Oczywiście ZAWSZE po wyciągnięciu pasożyta miejsce żerowania należy ZDEZYNFEKOWAĆ i uważnie obserwować. Warto też udać się do lekarza (nie na SOR z wkleszczonym krwiopijcą, usunąć go potraficie sami, a jeśli nie, to panie pielęgniarki z lokalnego środka na pewno Wam pomogą) i skonsultować ze specjalistą dalsze postępowanie.
Nikomu z Was nie życzę takiego gościa w skórze. Przed niechcianym krwiopijnym pajęczakiem chronimy się UBIOREM (kryte buty, długie spodnie) oraz REPELENTAMI (link: https://zakleszczonapolska.wordpress.com/2018/07/03/repelenty-czyli-co-zabrac-na-wakacje/). Ale w razie przykrej przygody – miejcie ze sobą coś (lub komplet „cosiów”) na paskudy, dobrze?
Na koniec – jakie są Wasze doświadczenia? Czym najlepiej się Wam wyciąga kleszcze?